BIAŁE TANGO
Bill spojrzał na zegarek. –Najwyższy czas –mruknął sam do
siebie – za piętnaście piąta.
-No to chłopaki, do widzenia! - Krzyknął z uśmiechem do
asystentów.
-Pan Prezydent wychodzi?
-Nie. To wy wychodzicie!
-Przecież został jeszcze kwadrans?...
- Mam dwa razy powtarzać?! Spadajcie gdzie chcecie, jest
przecież piątek. Zostawcie swoje karty to wam odbiję na wyjściu. A jak będę
miał dobry humor to się może załapiecie na overtime.
Nie minęła chwila,
gdy zamknęły się drzwi, kiedy Bill usłyszał ciche pukanie do drzwi.
-Punktualnie- pomyślał Bill kierując się w kierunku drzwi.
Zdążył jeszcze po drodze szybko przeczesać siwe włosy i użyć miętowego
odświeżacza do ust. Delikatnie, tak, aby nie czynić nadmiernego hałasu otworzył
drzwi. W progu stała na oko biorąc dwudziestoletnia blondynka. Jasne , proste
blond włosy opadały jej aż za ramiona. Pogodna, jeszcze jakby dziecięca twarz
obdarzona dwojgiem dużych błękitnych oczu, cerze koloru mleka, drobnym nosku i
delikatnych pokrytych perłową szminką ustach oddawała niewinność postaci,
podkreślonej długimi zgrabnymi nogami kończącymi się w miejscu, gdzie zaczynała
się kusa czarna mini spódniczka. Biała koszula z krótkimi rękawami, z nie
zapiętym pod szyją kołnierzykiem dopełniała wrażenia, jakby właśnie przed
chwilą ta anielska niewinność wyszła ze szkoły w majowe popołudnie.
-Witaj w moim królestwie Julio- z uśmiechem przywitał
dziewczynę Bill.
-Joanno!- Poprawiła go. Uśmiech Billa stał się szerszy, aby
ukryć nietakt.
-Poezja... Oczywiście....Joanno – wyszeptał namiętnie Bill.
– Czy nikt przypadkiem nie stanął ci na przeszkodzie w dotarciu do mnie?
-
Praktycznie nikt, nie licząc oczywiście Hilary, która
przyczaiła się za rogiem i śledziła mnie do samego końca.
-
Hilary? Ależ oczywiście! Kochana Hilary...Zawsze dba o
bezpieczeństwo domowego ogniska. Tylko, dlaczego ona jest jeszcze tutaj?
Powinna już dawno wylecieć do Nowego Jorku na przedwyborczą debatę?
-
Może jest zazdrosna?
Czasami przyłapuję ją na tym, że jej się to zdarza., Ale nie
sądziłem że akurat wypadnie to dzisiaj, tuż przed debatą wyborczą kiedy powinna
być skoncentrowana, a przede wszystkim być już na pokładzie samolotu.
-
-
Teraz rozumiem, że Pan Prezydent wybrał najbardziej odpowiedni
termin, aby początkująca stażystka mogła zapoznać się z pracą gabinetu
Prezydenta.
-
Joanno...Panno Joanno-poprawił się Bill- zwróciłaś się do mnie
sama w pewnym momencie o umożliwienie zapoznania się z mechanizmami funkcjonowania
gabinetu Prezydenta i ja jako Prezydent przystałem na to wybierając do tego
najbardziej odpowiadający przede wszystkim ze względu na pannę porę dnia
moment, a również porę umożliwiającą mi poświęcenia jak najwięcej pannie czasu.
Gdybym kandydował na następną kadencję prezydencką, mogłaby to panna Joanna
odebrać niewłaściwie, na przykład jako agitację polityczną, lub prywatny wiec
przedwyborczy, lecz niestety... niestety jest to moja ostatnia kadencja i
wszystko, co mogę zrobić to z głębi całego mojego serca poświęcić tę małą
chwilę na kontakt z młodzieżą. Nie jakiś sztucznie zaaranżowany, ale bliski,
który może za kilka, kilkanaście lat zaowocuje dorodnie, kreując wielką postać
na naszej arenie politycznej... Pamiętam to wydarzenie jakby to było dzisiaj.
Miałem wtedy szesnaście lat, a więc prawie w twoim wieku, kiedy wytypowano mnie
w gimnazjum na wyjazd do Waszyngtonu na konferencję młodzieżowych liderów, Boys
Nation. Zostaliśmy zaproszeni do Białego Domu, aby spotkać się z Prezydentem
Kennedym. W Ogrodzie Różanym byłem w pierwszym rzędzie delegacji i pierwszym,
który uścisnął rękę JFK. Właśnie to wydarzenie wytyczyło cel w moim życiu,
zostać Prezydentem. JFK nie pociągnął długo, a ja po Dallas jeszcze bardziej
upewniłem się, że muszę wrócić do Białego Domu, kontynuować dzieło Wielkiego
Prekursora.
-
A może coś takiego jak kariera Moniki?- zaciekawiła się Joanna
przekręcając głowę na bok.
-
W sensie stricte, nie określiłbym tej kariery aż tak
pozytywnie - odparował Bill z uśmiechem bardziej już szczerym, gdyż zauważył,
że ta mała zaczyna mu się coraz bardziej podobać, a całe to przekomarzanie się
zaprowadzi go na pewno w dobrym kierunku.
-
Ale nieźle nachapała się szmalu, czego nie można powiedzieć
o...
-
Wiem, wiem – przerwał jej Bill – to tak samo jak z pensją
prezydenta, człowiek pracuje dwadzieścia pięć godzin na dobę, za zarobki ciągle
te same, żadnych nadgodzin, żadnych premii, a pierwszy lepszy z brzegu pismak,
jak już nie ma żadnego tematu do opisania, to bierze się za Biały Dom, bo
najbezpieczniej, nikt nie będzie go skarżył, a w najgorszym wypadku rzecznik
prasowy Białego Domu ogłosi dementi.
-
Jakiż, zatem jest przywilej bycia prezydentem?
-
Żadnych przywilejów, same kłopoty, a cel tylko jeden: służenie
narodowi... A propos panno Joanno zapomniałem o najważniejszym... Musi się
panna wpisać do księgi gości.
Bill podszedł do prezydenckiego biurka i otworzył leżącą tam białą
książkę. Joanna podążyła za nim i pochyliła nad książką. Chwilę wpatrywała
się
w miejsce, które wskazywał jej Bill wskazującym palcem, a następnie zaczęła
powoli przewracać kartki.
-
Co? Co to jest?- Zapytała.
-
Z uwagi na bezpieczeństwo Prezydenta, oraz na wypadki z
przeszłości w celu niedopuszczenia do
żadnych później z tego wynikających niedomówień, jest to dokładny opis zdarzeń
od wejścia do wyjścia panny Joanny
sygnowany przez samą pannę Joannę...
-
Ależ chwileczkę, jakim sposobem? Przecież jestem tu dopiero od
pięciu minut, a mam podpisać to, co się stanie za kilka godzin?
-
Panno Joanno. Ta książka jest wyłącznie do mojego użytku, jest
również i kopia dla panny. Problem polega na tym, że ja jako Prezydent nie mogę
wierzyć wszystkim na słowo, po to by później trząść się ze strachu przed sądem,
kongresem, senatem i jeszcze główkować, aby odpowiadać na idiotyczne pytania
adwokatów, senatorów i kongresmanów. Oczywiście uważam, że mają oni prawo
zgodnie z konstytucją do zadawania różnego tego typu podobnych perwersyjnych,
wyuzdanych i prostackich pytań, z tą oczywiście różnicą, że powinni je zadawać
na przykład swoim psychiatrom, wróżkom lub używając telefonu zaufania. Ta
książka zostawia nas w jak najlepszym świetle i nie powoduje ujemnych
konsekwencji na przyszłość dla żadnej ze stron.
-
A więc?
-
Nie widzę żadnych przeszkód, aby panna to podpisała... Ja też
jestem gotów. O proszę! – Bill ujął w swoją dłoń elegancki długopis i złożył
zamaszyste podpisy na dwóch egzemplarzach i podał długopis Joannie. Joanna
przygryzła mocno wargi.
-
A niech tam! Ciekawość to pierwszy stopień do piekła.
-
Czasami do raju –odparował Bill, gdy Joanna złożyła podpisy.
-
Ładnie tutaj- zauważyła Joanna.
-
Ale tylko od czasu do czasu. Najczęściej jest tu bardzo
nerwowo i prozaicznie. Kongres, Senat, Pentagon, CIA, FBI, Secret Service,
Bliski Wschód, Daleki Wschód, Rosja, Europa, Chiny, Japonia, Irak, Kosowo i tak
dalej i tak dalej. Ale co ja pannę będę nudził, przecież o tym wszystkim można
dowiedzieć się z telewizji i gazet, a panna tu przyszła zobaczyć to, czego inni
nie będą mogli nigdy zobaczyć w swoim nudnym życiu. Postaram się to jak
najszybciej pokazać, bo zostało nam już niewiele czasu do piątej. Proszę tu
jest moje prezydenckie biurko, przy którym zapadają wszystkie najważniejsze
decyzje. Na tym biurku podpisuję wszystkie ustawy lub je wetuję. Ten telefon
czerwony służy do bezpośredniego połączenia z prezydentem Rosji. Ten drugi
czerwony to gorąca linia z Pentagonem. Ten trzeci czerwony telefon służy
do...-Bill przerwał swój wywód, w momencie, gdy zabytkowy zegar zaczął wybijać
godzinę piątą.
-
Piątek, piąta! Weekend! Nasza oficjalna część wizyty dobiegła końca.
–oznajmił Bill.
-
Jak to? Nie rozumiem, tak szybko?- zawiedzionym głosem spytała
Joanna.
-
Czego nie rozumiesz Joanno?- zawadiacko uśmiechnął się Bill.
-
Czy, czy to już koniec mojej wizyty?
-
Dostrzegam, że czujesz się bardzo zawiedziona.
-
Nie, tylko myślałam, że...że...
-
Cała Ameryka zaczęła właśnie weekend. Czy ja tylko, dlatego,
że jestem prezydentem, nie mam prawa do takich samych praw jak inni Amerykanie,
prawa do weekendu? –Bill zdjął marynarkę i poluzował krawat.
-
Ależ oczywiście Panie Prezydencie – pośpiesznie zapewniła go
Joanna.
-
Panie Prezydencie? –Bill uśmiechnął się zawadiacko i wzruszył
ramionami – Moja droga Joanno, mam na imię William, zdrobniale możesz mówić mi
Bill.
-
Ależ... jak to?
-
Masz coś przeciwko temu?
-
No nie – zawahała się – tylko, że...
-
Że już mamy weekend. Ja też chcę mieć swoje prywatne życie.
Nie chcę być osobą publiczną przez dwadzieścia pięć godzin na dobę...i od
pewnego już czasu trzymam się ściśle tych reguł. Z małymi wyjątkami oczywiście.
Czasami trzeba tu i ówdzie poderwać eskadrę bombowców lub przerzucić flotę
morską z jednego oceanu na drugi, ale to są wyjątki. Zresztą zdarzają się nie
częściej niż raz na miesiąc. I chyba tylko wtedy najbardziej czuję się
prezydentem, gdy naszym chłopakom uda się rozwalić jakąś podejrzaną budę...
Ależ, ależ, o czym ci ja tutaj truję! Zupełnie mi to do głowy nie wpadło, że
być może zupełnie z innych powodów nie chcesz abym zwracał się do ciebie po
imieniu?
-
Absolutnie nie. Jestem tylko onieśmielona tą propozycją.
-
Wiem coś o tym. Młodzież. Macie swoje własne metody na
przełamywanie lodów. Myślę, że jeszcze nie zapomniałem. Może przejdziemy do
mojego prywatnego pokoju obok? – Bill objął prawą ręką od tyłu talię Joanny
popychając ją ze sobą.- Nie chcę, aby później niezależny prokurator federalny
miał pretensje do mnie i wydawał następne dziesiątki milionów dolarów z
kieszeni podatnika, tylko dlatego, że poplamiłem szampanem prezydenckie biurko.
-
Kennnet?
-
Nie. Francuski oryginalny najlepszy szampan.
-
Miałam na myśli prokuratora.
-
A ja szampana...
********************
Silniki samolotu
pracowały monotonnie. Hilary próbowała zająć się spoglądaniem przez okno, aby
oszukać narastające podniecenie. Ale wielokrotnie łapała się na tym, że ją to
absolutnie dzisiaj nie interesuje. Próby sprowokowania krótkiej drzemki także
spełzały na niczym. A najdziwniejsze w tym wszystkim było to, że absolutnie
przestała myśleć o celu podróży – debacie. To, co usłyszała, od razu
zakwalifikowała jako wariacki pomysł. Taktycznie wariacki, bez najmniejszych
szans, mogący zaistnieć jedynie poza marginesem prawa, a już na pewno daleko
poza marginesem etykiety. Ale operacyjnie! Właśnie operacyjnie! Analizując
szczegóły operacyjne dochodziła do przekonania, że podobne przypadki mają miejsce
o każdej porze dnia i nocy, od Wschodniego do Zachodniego Wybrzeża, a
najzabawniejsze było to, że najzwyczajniej w tym kraju zawsze się udawały, bo
możliwości takie stwarzało prawo.
-
A co z Secret
Service? Tylko oni mogą zepsuć całą imprezę, bo są ciągle pod ręką.
-
Tylko oni, ale dlatego, że są wiecznie wszyscy pod
ręką, tym bardziej mogą zostać szybko zneutralizowani. Co do pozostałych służb,
to poza nielicznymi pionkami, reszta będzie zajęta ochroną własnych dup i próbą
łapania nowego wiatru w swoje żagle. Postaramy się to precyzyjnie rozegrać.
Metoda kija i marchewki.
-
Postaramy? My? Jaką przewidujesz dla siebie rolę?
-
Numer Dwa.
-
Chciałam tobie to zaproponować, ale nie byłam pewna czy
o to tobie chodzi.
-
Potrzebuję dłuższego odpoczynku i stałego dochodu, a to
jest najlepsze miejsce.
-
Myślałam, że odpowiadałaby tobie bardziej dynamiczna
pozycja.
-
Moja droga, dynamiczna pozycja wymaga dynamicznej
statyki, jaką jest ciągłe trzymanie się obiema rękami wysokiego stołka i
dyskretnym balansowaniem półdupkami, aby nie nabawić się klinicznych odleżyn.
-
A więc kiedy?
-
Musimy przeanalizować potencjalne terminy i
okoliczności. Muszę mieć jego rozkład jazdy.
-
Z oficjalnym nie ma problemu. Nieoficjalnego
praktycznie nie ma. Myślisz, że taka okazja jak dzisiaj z tą smarkulą mogłaby
posłużyć jako pretekst do rozpoczęcia akcji?
-
Negatywnie. W tym punkcie nie potrzebujemy żadnych
świadków. Mogę cię o coś poprosić?
-
Tak. Słucham.
-
Jesteśmy w drodze na debatę. Jeżeli nie chcesz myśleć
teraz o debacie, to nie myśl, ale postaraj się odprężyć i przede wszystkim nie
myśl o tym, o czym rozmawiałyśmy przed chwilą.
-
Dlaczego nie? W tym układzie ta debata, to występ za
torebkę fistaszków!
-
Dlaczego nie miałabyś zagrać dwudrogowo?.. łatwiej
wtedy trafić pewniaka.
-
jęcia ,
aż do momentu ...-Bill zawiesił głos , pociągnął dym z cygara.
-
Nieźle. Więc dlatego wolał się grzebać w twoich sprawach
łóżkowych, aby wynagrodzić sobie niepowodzenia ze starych lat. Czy ty i twoi
ludzie nie mogliście także i jemu wykręcić jakiegoś numeru?
-
To był właśnie ten moment. Wyszliśmy z założenia , że klin
wybija się klinem. Kenneth babrał się z Moniką, więc trzeba było mu podsunąć
podobny egzemplarz. Kandydatek nie brakowało, bo i stawka była wysoka.
Wybraliśmy jedną sex bombę. Bujnie rozwinięte dziecko. Z wyglądu osiemnaście ,
dwadzieścia lat. W metryce ukończone trzynaście. Fantastyczne warunki fizyczne.
Dziecko szybko zapaliło się do pomysłu, przy przychylnym spojrzeniu rodziców.
Susan , bo tak jej było na imię, wzięła się ostro do roboty. Przez trzy
tygodnie od rana do nocy pobierała nauki u najlepszego fachowca od sztuki
aktorskiej. Wreszcie mała była gotowa. Można było wprowadzić ją na salony. Już
przy pierwszym podejściu Kenneth chwycił haczyk. Po paru drinkach był tak
napalony , że prosto z parkietu tanecznego zaciągnął Susan na górę do sypialni.
Sprawiedliwie dodać trzeba , że gówniara wykazała niezwykły talent. Pięć minut
i trzydzieści sześć sekund od momentu pierwszego zetknięcia na parkiecie
tanecznym z niezależnym prokuratorem do chwili gdy pojawili się w sypialni.
Przy czym Kenneth nie reagował na nią jak na zwykłą dziwkę, ten facet był
dosłownie zahipnotyzowany, żeby nie powiedzieć bardziej wulgarnie zajebiście
zakochany. Otworzyli drzwi do sypialni, a kiedy już byli w środku i Kenneth je
zamknął , było już po wszystkim. Dał plamę w spodnie. Susan wykazała spory
refleks i sprzedała mu kit na prawach komplementu, że jest bardziej męski i
szybszy niż jej idole: Superman i Batman razem wzięci. Kenneth był
wniebowzięty. Po paru minutach , gdy mu się wyrównał rytm serca, zaczął
ponawiać niezdarne próby , aby stanąć na wysokości zadania. Ale to było już
wszystko tego wieczora na co go było stać, więc jak uczniaki na lekcyjnej
przerwie za szkołą w krzakach pobuźkali się trochę i odłożyli szczegóły do
następnego spotkania w weekend. Susan przygotowała się trochę lepiej, mając na
uwadze chroniczną niemoc niezależnego prokuratora. Kilka niebieskich pigułek.
Kenneth przybył punktualnie na miejsce spotkania w uroczej garsonierze. Susan
była tak bosko dyskretnie ubrana i pomalowana , że Kenneth w pierwszej chwili
aż zaniemówił i dopiero po chwili , gdy Susan zaproponowała na początek łyk
gorącej kawy, jako tako odzyskał panowanie nad własnym ciałem. Pił kawę małymi
łyczkami, nawet nie podejrzewając , że Susan dodała do niej sproszkowanej
viagry.
-
Ale numer! I nic nie wykapował?
-
Chyba nic , bo tylko spytał się gdzie dostaje taką dobrą
śmietankę.
-
I dopiero się zaczęło...
-
Nic się nie zaczęło , bo Kenneth pomny swojej plamy ostatnim
razem nie chciał za bardzo ryzykować następnej plamy i czekał na cud , który
nie następował. Zamiast tego po chwili wypadły mu szkła kontaktowe. I dobry
kwadrans zużyli nim udało się je odnaleźć na puszystym dywanie. Susan
sprowokowała go na tym dywanie dyskretnie, ale on czując niemoc poprosił o
następną kawę.
-
Kawę z wkładką?
-
Oczywiście następną dozę cudownego specyfiku. Po kwadransie
wszystkie włosy jakie miał na głowie stanęły dęba i Susan uznała, że już
nadeszła długo oczekiwana pora na zajęcie się niezależnym prokuratorem. Wzięła
go pięknie w obroty. Skąd to dziecko znało tyle tricków to aż w głowie się nie
mieści.
-
I?
-
I nic. Zaproponowała mu szampana . Zgodził się . Wypili cała
butelkę. Jakby nowy duch wstąpił w niego, więc polała mu parę drinków od
srewdrivera po bloody mary . Kenneth coraz bardziej zaczynał się rozkręcać i
gdy już byli odziani tak jak ich Bóg stworzył i wydawało się , że w końcu do
czegoś dojdzie, gdyż były wcześniejsze symptomy, że konieczny organ zaczyna
pozytywnie reagować , Kenneth poprosił o krótką zwłokę w grze i zaaplikował
sobie popijając bloody mary środek dopingujący .
-
Krople nasercowe?
-
Gdzie tam! Dwie błękitne pigułki! Następne dwie. Usiadł w
fotelu i z zegarkiem w ręku spoglądał co chwila na sprawcę swojego
nieszczęścia.
-
I w końcu zadziałało?
-
Tak , ale z jakim skutkiem. Wszystkie żyły wyszły mu na
wierzch , a oczy prawie jak u ślimaka. Nie minęło kilka minut czasu , gdy cały
spurpurowiał i zesztywniał z otwartymi oczami.
-
To taki z niego fiutek.
-
Tego nie powiedziałem, ja go zawsze miałem za nogę. Dlatego
też zgodziłem się na to aby Janet właśnie jego mianowała na stanowisko
niezależnego prokuratora.
-
I co dalej?
-
Dziecko próbowało
nawiązać z nim kontakt , ale nie dawał znaków, choć prawdopodobnie rozumiał co
wokół niego się dzieje. Mała wpadła w panikę . Na szczęście zadzwoniła nie na
pogotowie tylko do mamy po radę. Całą noc biedne dziecko biegało z
trzydziestego piętra do pobliskiej stacji benzynowej i taszczyło na górę za
każdym razem po dwa worki z lodem. Zrobiła tak kilkanaście kursów , wydając
wszystkie swoje ciężko zaoszczędzone drobniaki. Obłożyła workami z lodem niezależnego
prokuratora i w końcu zadziałało nad ranem , zaczął powoli przychodzić do
siebie. Kilka godzin i całkiem stanął na nogach. Ubrał się i nie wydając
żadnego dźwięku poczłapał do swojego domu.
-
Ależ to fantastyczny numer. Media dałyby za to kupę szmalu.
-
Media ? Tak. Ale jaki to byłby cios dla całego naszego i tak
już zblazowanego i skorumpowanego wymiaru sprawiedliwości. Właśnie te
strategiczne względy mające na uwadze bezpieczeństwo narodowe zaważyły, że
staraliśmy się zatuszować całą sprawę. Najbardziej niepocieszona była Susan.
Cud , że dziecko już po kilkunastu seansach u psychoanalityka pozbyło się
szoku. Stwierdziła , że od trzech lat , kiedy to pierwszy raz umówiła się z
chłopakiem na randkę nie przeżyła podobnie beznadziejnego weekendu. Poza tym
kilka tygodni pracy poszło na marne. Nic, a miało być głośno. Susan była
przygotowana do zagrania swojej roli zdeprawowanej nieletniej. Telewizja ,
wywiady prasowe , a wszystko to na najprostszej drodze do Hoolywood. W pewnym
momencie zaczęliśmy mieć kłopoty z jej starymi , bo nachalnie domagali się
rekompensaty za krzywdy wyrządzone córce. Chodziło o niemałą kwotę i za bardzo
nie było wiadomo skąd wziąć ten szmal, ale na szczęście nadeszły burze śnieżne
i udało się te wydatki rozpisać podciągając je pod klęski żywiołowe.